Chociaż posługiwanie się tytułem samo w sobie nie jest złe, zastanawiam się, czy przywiązywanie aż takiej wagi do tytułów w życiu chrześcijanina nie zakrawa o bałwochwalstwo. Czy nacisk, by używać tytułów definiujących duchowy autorytet, wynika z tego, że stały się one częścią systemu wartości danej grupy? W Biblii tytuł określał funkcję, a nie tożsamość. Duchowy autorytet nie może być określany na podstawie tytułu, ale musi pochodzić od Pana. Myślę, że to rozróżnienie jest bardzo ważne. Kiedy ludzie nie potrafią oddzielić się od swoich tytułów, ich serce i system wartości jest powiązany z „pozycją”. Ponownie tworzy się postawa: „To, co robimy, określa to, kim jesteśmy”.  

Czasami gdy kartkuję znane chrześcijańskie magazyny, bawi mnie, gdy widzę, jak ludzie stawiają przed swoimi nazwiskami wszystkie te tytuły: apostoł, biskup, wielebny, prorok, chwalca, nauczyciel i tak dalej. Chociaż posługiwanie się tytułem samo w sobie nie jest złe, zastanawiam się, czy przywiązywanie aż takiej wagi do tytułów w życiu chrześcijanina nie zakrawa o bałwochwalstwo. Czy nacisk, by używać tytułów definiujących duchowy autorytet, wynika z tego, że stały się one częścią systemu wartości danej grupy?

W Biblii tytuł określał funkcję, a nie tożsamość. Duchowy autorytet nie może być określany na podstawie tytułu, ale musi pochodzić od Pana. Myślę, że to rozróżnienie jest bardzo ważne. Kiedy ludzie nie potrafią oddzielić się od swoich tytułów, ich serce i system wartości jest powiązany z „pozycją”. Ponownie tworzy się postawa: „To, co robimy, określa to, kim jesteśmy”. Wartość jest postawiona na równi z pozycją.

Gdy zdamy sobie z tego sprawę, zobaczymy, że Kościół jest odbiciem społeczeństwa, zamiast mieć na nie wpływ. Jako naśladowcy Chrystusa jesteśmy powołani, by wnieść do tego świata wyższe standardy, mamy za apostołem Pawłem mówić: „Zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie”. To fundamentalne zwiedzenie w kwestii tytułów przynosi Kościołowi wielkie żniwo negatywnych konsekwencji.

PIERWSZY SKUTEK

Nasza tożsamość jest powiązana z posłuszeństwem „drugiemu nakazowi” Chrystusa, zanim wypełnimy naszą rolę w „pierwszym”. W dziesiątym rozdziale Ewangelii według św. Łukasza Jezus sam ocenił wagę tych dwóch praw:

Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. (Pwt 6:5)

Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan! (Kpł 19:18)

Większość ludzi preferuje model służby, w którym postrzega się drugie przykazanie (miłość do ludzi) jako wypełnienie pierwszego (miłości do Boga). (…) Jednak Pismo wypowiada się w tej kwestii jasno. Gdy skupiamy się na pierwszym przykazaniu (miłości do Boga), przynosi to owoc w postaci przestrzegania drugiego przykazania (kochania ludzi). Gdy skupiamy się na miłości do Jezusa, Jego miłość przepełnia nas, uzdalniając do kochania innych czystą miłością Chrystusa. Gdy skupiamy się przede wszystkim na posłudze ludziom, miłość do Boga zajmuje w naszym sercu drugie miejsce, a czasami jeszcze dalsze.

Wiele służb jest uzależnionych od tych, którym służą, ponieważ całkowicie pochłonęła je rola pracownika starego przymierza. Pracują, by zobaczyć żniwo, zamiast naśladować Jezusa i kochać Boga, co przynosi wieczny owoc. Takie skupianie się na innych może sprawić, że będziemy czuć się niezaspokojeni, ponieważ nasza tożsamość będzie powiązana z pomaganiem ludziom. Pomaganie innym może rzutować na twoją sytuację finansową, szczęście osobiste i na to, czy czujesz się spełniony jako człowiek. To niemożliwe, by człowiek żył pod prawem i jednocześnie odczuwał spełnienie jako chrześcijanin. Przez skupienie na niewłaściwych rzeczach dochodzi do wielu załamań w relacjach, interesach i w służbie.

Posługiwałem wielu przywódcom cierpiącym w swojej posłudze. Niewłaściwa hierarchia priorytetów powodowała ból w ich życiu rodzinnym. Najbliżsi powinni wzmacniać ich w trudnych chwilach, jednak w takich sytuacjach rodzina rozpada się, ponieważ relacje mają dla takich przywódców drugorzędne znaczenie, są mniej istotne niż ich służba. Takie osoby mogą twierdzić, że to nieprawda, jednak gdy wszystko zaczyna się walić, staje się to ewidentne dla wszystkich.

Niewłaściwym jest, kiedy Kościół stawia posługę w domu Bożym ponad służenie samemu Bogu. Gdy przyjrzymy się, co na temat kapłaństwa mówi Biblia, odkryjemy, że najważniejszą rolą kapłana jest uwielbianie Boga za Jego piękno i zanoszenie skupionych na Nim modlitw. Obowiązkiem kapłanów było służenie ludziom, jednak mogli to robić, jedynie wypełniając swoje najważniejsze powołanie – posługiwanie ku zadowoleniu Pana. Kapłaństwo nie było tylko strukturą, której zadanie polegało na zaspokajaniu ludzkich potrzeb w relacji z Bogiem. Kapłani zostali powołani, by służyć Bożym potrzebom w imieniu ludzi. Tożsamość przywódców w Kościele może znów ozdrowieć, gdy staną się świętym kapłaństwem.

DRUGI SKUTEK

Gdy nasza tożsamość jest powiązana z drugim przykazaniem – ze służbą – to my otrzymujemy chwałę za to, co robimy, a nie Bóg. Jeśli moja tożsamość jest związana z moją służbą, może stać się formą bałwochwalstwa. Ja na to zapracowałem, ja to stworzyłem, ja to wypełniłem i ja będę mieć z tego zysk, bez względu na to, czy Jezusa widać w moim życiu czy nie.

Religijną pracę, która najpierw inwestuje w ludzi, można wykonywać o ludzkich siłach, zważając bądź nie zważając na Boga. Na skutek tego my, posługujący, kształtujemy swoją tożsamość nie w Jezusie, ale w naszej służbie. Gdy służę innym ludziom, którzy doceniają moją pracę i wyrażają swoją wdzięczność, naturalnie czuję się zaszczycony i spełniony. Jednak gdy przez jakiś czas nie przynoszę owoców, powstaje dylemat. Czuję presję z powodu niewywiązywania się ze swoich zadań, martwię się, że Bóg jest ze mnie niezadowolony. Jeśli buduję w oparciu o swój talent, umiejętności, dary duchowe i pragnienia, będzie się ode mnie oczekiwać, że utrzymam to, co zbudowałem. Jeden z moich duchowych ojców, prorok Bob Jones, mawia: „Jeśli budujesz w ciele, musisz też w ciele to podtrzymywać”. Dla mnie oznacza to, że możemy zbudować wiele rzeczy w oparciu o umiejętności, talent i obdarowanie. Jednak jeśli nie masz namaszczenia (które jest skutkiem naszej relacji z Bogiem) do budowania tych rzeczy i robisz je tylko na podstawie swoich pragnień, będziesz musiał poświęcić czas na to, by je podtrzymywać przy życiu.

Kolejny problem pojawia się, gdy patrzymy na system służby. Osoba wyposażona w zestaw zasad jest w stanie wspinać się po korporacyjnej drabinie. Na przestrzeni lat pracownik może stać się ważnym elementem struktury korporacji, jeśli posłuży się właściwą polityką, odpowiednim językiem, wyglądem i postawą. Struktura Kościoła często jest odbiciem tej korporacyjnej. Jej członek, który szybko zrozumie, jak działa ten system, będzie miał wpływ na innych. Granica między służeniem Bożej woli i woli ludzkiej jest cienka, chrześcijanie bardziej skupiają się na tworzeniu swojego „wizerunku” w służbie niż na tym, czy podobają się Bogu. Pamiętam, jak sam musiałem przejść bolesną drogę, gdy Bóg zabrał mi to, co było dla mnie najcenniejsze – system służby. Jeśli będziesz przede wszystkim budował jako członek społeczności, nie zachowując przy tym serca pełnego miłości dla Boga, uzależnisz się od społeczności, a to jest niezdrowe. Wielu ludzi czuje zagubienie w tej dziedzinie. Jeśli nie oddzielisz wyraźnie służenia Bożej woli od służenia woli ludzkiej, będziesz czerpać swoje poczucie wartości z roli, jaką pełnisz przed ludźmi, a nie przed Bogiem. Gdy jesteś zaangażowany w system religijny, możesz otrzymywać wiele aprobaty od ludzi. Trudno nie czuć satysfakcji z powodu tego, co się robi. Pamiętaj jednak: tam, gdzie twój skarb, tam będzie twoje serce.

Bóg nie wzywa nas do budowania dobrej struktury religijnej na ziemi. Naszym zadaniem jest przekazanie Bożego dziedzictwa Jezusowi, nie przypisując sobie samolubnie celów, dla których się trudzimy. Co więcej, Kościół nie jest powołany do budowy imponujących struktur dla własnej chwały

TRZECI SKUTEK

Popadamy w jedną z dwóch skrajności – nasz codzienny czas z Panem jest płytki lub zbyt wypełniony działaniem . Zachodnia mentalność do tego stopnia wpływa na Kościół, że nawet nasz codzienny czas z Bogiem jest powiązany ze służbą, skrupulatnie konstruowaną przez nas tak, byśmy zdobyli uznanie w oczach innych.

Budując tożsamość na drugim przykazaniu, by kochać bliźnich (zamiast na pierwszym – by kochać Boga – przyp. red.), szufladkujemy się jako słudzy i tracimy wolność, jaką mamy w relacji z Nim, będąc Jego dziećmi. Taka postawa jest główną przyczyną, dla której ludzie w Kościele przechodzą okresy zwątpienia i wypalenia. Zbyt wielu szuka spełnienia w swoich rodzinach, pracy, służbie i tak dalej, oczekując, że kiedy będą służyć Bogu najlepiej jak potrafią, On ich „pobłogosławi”. Dla wielu chrześcijan to błogosławieństwo oznacza wszystko, począwszy od ziemskiego powodzenia do szczęśliwego małżeństwa albo nawet namaszczenia do posługi w ramach religijnych struktur.

Taka mentalność to niemal chrześcijańska wersja amerykańskiego snu: jeśli będziesz ciężko pracował i znajdziesz ludzką przychylność, będziesz wiódł szczęśliwe życie, będziesz miał dom, dwa samochody i dwoje i pół dziecka! Takie podejście zawiera zarówno prawdę, jak i zwiedzenie. Bóg naprawdę nagradza nasze wysiłki, ale jedynie wtedy, kiedy czynimy je w posłuszeństwie wobec Jego planów dla naszego życia. Możemy wykonywać wiele dobrych dzieł, ale powinniśmy starać się wykonywać tylko doskonałe. Jeśli nie rozumiemy do końca, jakie Bóg ma wobec nas zamiary, nie będziemy mogli okazać Mu posłuszeństwa w swoim życiu, a takie nastawienie przyniesie rozczarowanie Bogiem i ludźmi, ponieważ zrodzi fałszywe oczekiwania. „Czyń dobrze, a będzie ci się dobrze działo”, to filozofia zaczerpnięta z religii wschodu połączona z ideą karmy, która nie ma nic wspólnego z Ewangelią.

Biblia jest pełna historii o tym, jak Bóg oczekuje ofiary od osoby, której obiecuje nagrodę w niebie, ale nie gwarantuje jej otrzymania na ziemi. Bóg chce, abyśmy zapłacili teraz wysoką cenę, by potem mógł nas obficie wynagrodzić. Największym Jego pragnieniem jest, byśmy w obecnym czasie odkryli dającą głębokie zaspokojenie relację z Nim, nasz Boski związek. Wszystko w Biblii koncentruje się na tej koncepcji. Pan wykorzystuje cierpienie w życiu, które dał każdemu z nas, by oczyścić nasze uczucia do Siebie.

Gdy głębia naszych serc przywołuje głębię Jego serca, On sprawia, że nasza miłość dojrzewa, pozbawiając nas spełnienia w czymkolwiek innym. W taki sposób mimowolnie kierujemy nasze największe uczucia ku Niemu i otrzymujemy Jego największe uczucia – oglądamy Go w Jego chwale. Bóg jest zazdrosny. Tak bardzo chce, żeby nasza tożsamość wypływała z relacji z Nim, że pozwoli, byśmy zostali boleśnie odarci z innych tożsamości. On jest gotowym na wszystko Oblubieńcem i chce z powrotem otrzymać to, co w nas zainwestował. Bóg czasami usuwa – niekiedy nieodwracalnie – rzeczy, które cenimy wyżej niż Jego. Jako nasz Stwórca wie, jak nas przygotować, byśmy rozkochali się w Nim do szaleństwa. Potrzebujemy Jego pomocy, by nasza miłość dojrzała i wyszła poza pierwszy niefrasobliwy etap zakochania się. By to osiągnąć, Ojciec tak ustala kurs naszego życia, by nasze namiętności skierować ku Sobie i byśmy jeszcze głębiej zanurzyli się w Jego miłości. Jeśli nasza tożsamość jest zakorzeniona w ziemskim życiu, gdy coś nie układa się w kościele, w rodzinie, w przyjaźni czy w pracy, czujemy, że zawodzimy w tych rolach albo one zawodzą nas. W takim momencie niepowodzenia doświadczymy głębokiego rozczarowania i odczujemy wstyd. To rozczarowanie złamie naszą wolę i sprawi, że pójdziemy na kompromis – nie tylko z grzechem, ale nawet posuniemy się do tego, żeby osądzać Boga.

Jednym z najpoważniejszych grzechów jest ocenianie Boga według standardów tego świata, ponieważ Jego Słowo jest prawdziwe i pełne realności Jego dobroci. Jeśli w to wątpimy, znaczy to, że brakuje nam pewności co do Bożej natury i nie będziemy mieć udziału w Jego Boskiej doskonałości . Jednak Jemu podoba się życie, które wszystko składa na ołtarzu miłości.

Moja bliska przyjaciółka, Paula Benne, była bardzo utalentowaną nastolatką. Miała wspaniałą osobowość, osiągnięcia sportowe i z werwą służyła innym. Paula zaplanowała swoje życie, postawiła sobie niezwykłe cele. Pewnego dnia Bóg ukazał jej się w wizji, mówiąc: „Chcę, żebyś zamieniła swoje najwspanialsze plany na moje najwspanialsze plany” . Z ludzkiego punktu widzenia plany Pauli były czyste i szlachetne, ale nie były to zamiary Boga. W trakcie tej wizji Paula oddała Panu wszystkie swoje nadzieje, marzenia i aspiracje. W zamian Bóg dał jej kartkę papieru wyglądającą jak testament z Jego planami dla jej życia. Zamiast zaznaczyć swoją obecność w świecie, dokonując niezwykłych rzeczy, Paula przez ostatnie dwadzieścia lat kroczy osobistą drogą z Panem, oddaje się wstawiennictwu i rozkoszuje się Bogiem. Gdybyś zapytał ją, czy zamieniłaby Bożą listę zadań na swoją, odpowiedziałaby: „Nie ma mowy!”.

Dla wielu chrześcijan świadectwo Pauli jest przekonujące. Chrześcijaństwo nie tylko przywiązuje mniejszą wagę do służby i uczynków niż inne religie. Bóg adoptuje nas jako swoje dzieci i obiecuje nam wieczne dziedzictwo oparte na naszych doświadczeniach i trwaniu w Jego miłości, niezwiązane z naszymi osiągnięciami w sferze naturalnej. To oznacza, że mamy pełne prawa do nieba, które Bóg nadał Jezusowi, a On podzielił się nim z nami. Kluczem do tego, by posiąść te prawa, jest zrozumienie, że w ich naturze nie jest służenie Mu, ale trwanie z kochającym Ojcem w bliskiej relacji przez całą wieczność.

CZWARTY SKUTEK

Zakładamy, że wypełnianie drugiego przykazania przyniesie nam największą nagrodę w niebie.

Pamiętam pewne nabożeństwo, na którym byłem jako mały chłopiec. Kaznodzieja świetnie się bawił podczas nabożeństwa, ale ja umierałem z nudów! Myślałem, że to najnudniejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek słyszałem. Jednak on zakładał, że my wszyscy jesteśmy tak samo poruszeni jego przedłużającym się nauczaniem, jak on sam. W czasie kazania wykrzykiwał do mikrofonu: „Tak właśnie będzie w niebie!”. Moje sześcioletnie serce zamarło. On mówił, że w niebie będzie tak nudno, jak podczas tego nabożeństwa! Spojrzałem na moją mamę siedzącą obok mnie i oświadczyłem: „Nie chcę iść do nieba!”. Zszokowana mama nie wiedziała, co we mnie wstąpiło, a moja deklaracja śmiertelnie ją przeraziła. Zaczęła się o mnie modlić. Dziś uśmiecham się na wspomnienie tej historii, jednak martwi mnie, że tak wielu młodych ludzi nie chce iść do nieba. I nie chodzi o ich samolubną młodzieńczą naturę, która chce spełnić swoje marzenia, zanim odda wszystko Bogu, a raczej o przekonanie, że w niebie nie ma tyle przyjemności, co na ziemi.

Nic dziwnego, że tak wielu młodych ludzi w kościele się buntuje. Nie skupiają się na wiecznej nadziei, ale na systemach religijnych. Nie pragniemy nieba z całego serca, ponieważ powstrzymuje nas przed tym podstawowe niezrozumienie, czym ono jest. Nieba pragną jedynie ci, którzy mają nadzieję, że nie będzie ono w niczym przypominać ziemi, nawet Kościoła na ziemi. Kościół został powołany do życia, żeby przygotować nas na niebo, a nie stać się jego substytutem. Każdy kościół, który porównuje się do nieba, zasmuca Ducha Świętego.

Bądźmy szczerzy, nie chciałbyś iść do nieba, gdyby miało przypominać jedno ze spotkań kościoła, na których byłeś na ziemi. Znudziłoby nas to po kilku dniach, a co dopiero po pierwszym tysiącu lat! To, co robimy na ziemi, zapewni nam nagrodę w niebie, ale nasza nagroda jest powiązana z Jezusem, a nie oddzielona od Niego. Niektóry ludzie wyobrażają sobie niebiańskie posiadłości wypełnione luksusowymi dobrami, ale nawet ziemscy bogacze nie czują się w pełni zaspokojeni przez rzeczy materialne. Bogactwo według tych standardów nie jest dokładnym obrazem naszej nagrody.

W naszym upadłym stanie trudno jest zrozumieć nagrodę związaną z osobą, nawet jeśli ta osoba to uwielbiony Syn. Będąc na ziemi, możemy przelotnie wejrzeć w naszą wieczną nagrodę, co może nam pomóc w powiązaniu naszej tożsamości z niebem.

Małżeństwo jest bardzo bladym odbiciem tego, jak wspaniała może być relacja. Ale im bliżej jesteśmy końca czasów, tym bardziej małżeństwo zawodzi i nie przedstawia już jasno tego obrazu, nawet w Ciele Chrystusa. Naszą niebiańską nagrodą jest relacja przymierza, która daje całkowite spełnienie. Tego pragnie nasza dusza – pełnego zjednoczenia z Jezusem. Gdy rozważam te kwestie dotyczące wieczności, myślę o słowach pewnej Holenderki, która przetrwała Holokaust – Corrie ten Boom. Jest ona jedną z moich chrześcijańskich bohaterek. Pod koniec życia wypowiedziała te ważne słowa podczas pewnego publicznego zgromadzenia: „To nie służba sprawiła, że warto było przeżyć moje życie, ale podróż, w której oglądałam Bożą wierność przez wszystkie dni”.

 

Żródło: Shawn Bolz, fragment książki „W Sali tronowej”, str. 42-50, wyd. Dawida,

Patronat medialny: otwarteniebo24.pl

Książka wkrótce do kupienia TUTAJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *